Co powiesz nieszczęśliwym, bezdzietnym małżeństwom? Przecież one mają prawo do dziecka!! – wołają w telewizyjnych dyskusjach zwolennicy in vitro.
I zamykają tym usta swoim dyskutantom, którzy próbowali logicznymi argumentami wykazać niemoralność tej metody. Taka gra na emocjach w miejsce logiki sprawia, że sporo ludzi przed telewizorami zaczyna kiwać ze zrozumieniem głowami nad biednymi bezdzietnymi i ich prawem do dziecka. Problem w tym, że powszechnie używane zdanie: „mam prawo do dziecka!” to bzdura. Kto ci dał prawo do dziecka? Sam sobie przyznałeś? Nikt nie ma takiego prawa. Jeśli jedyną możliwością posiadania dziecka jest zrobienie go w sposób niemoralny, to trzeba z tego zrezygnować, zamiast iść po trupach.
In vitro w przyszłości uderzy jednakowo wierzących i niewierzących, bo ludzkość, stosując tę metodę, otwiera puszkę Pandory. W Wielkiej Brytanii spermą jednego, anonimowego mężczyzny zapładniano komórki jajowe kilku tysięcy kobiet. Za kilkanaście lat może tam zacząć dochodzić do kazirodczych małżeństw między rodzeństwem. Takich konsekwencji ludzkiej zabawy w Boga jest znacznie więcej. Nie wiadomo, czy ludzkość nie zatraci w odległej przyszłości umiejętności rozmnażania się w naturalny sposób. Dzieciom poczętym w probówce grozi odziedziczenie po rodzicach niepłodności.
Tylko błagam, proszę już nie zarzucać ludziom krytykującym in vitro, że nic nie rozumieją, bo sami nie zostali dotknięci dramatem bezdzietności. Ja bezskutecznie czekam na dziecko od ośmiu lat, a też jestem przeciw in vitro. Nie mam żadnego prawa do dziecka. Niech zwolennicy in vitro w końcu zmierzą się z argumentami o niemoralności tej metody, zamiast bez sensu grać na emocjach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Komentarz - Przemysław Kucharczak