Nowy numer 13/2024 Archiwum

Europa regionów wychodzi bokiem

Miliardy euro pompowane przez UE na politykę regionalną mają również swoje skutki uboczne w postaci silnych separatyzmów.

W Unii Europejskiej od dekad ścierają się ze sobą dwie wizje integracji: tzw. Europa ojczyzn i opcja federalistyczna. Jest oczywiste, że od dłuższego czasu wygrywa ten drugi kierunek. Według jego zwolenników, państwa narodowe mają zrzec się roli dominującej na rzecz centralnych ośrodków UE w Brukseli (w rzeczywistości to bardziej złożony proces, bo najbardziej profederalistyczne państwa, jak Niemcy czy Francja, są jednocześnie liderami w forsowaniu własnych interesów narodowych). Paradoks polega na tym, że koncepcja federalistyczna, walcząca z „przestarzałą” ideą państw narodowych, jednocześnie promuje mocno ideę Europy regionów. Miało to swoje różne etapy i odcienie, ale jest jedna cecha wspólna: przyszłością Unii są nie narody, ale europejskie regiony zjednoczone w europejskiej federacji.

W traktatach rzymskich ojcowie założyciele nie mówili jeszcze o polityce regionalnej w sposób obligujący państwa członkowskie, które postrzegano jednak głównie w kategoriach narodowych. Była za to zachęta do prowadzenia takiej polityki regionalnej, która zmniejszałaby różnice w rozwoju między poszczególnymi regionami Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. W kilku artykułach traktatu przewidziano pomoc wyłącznie regionom o największym bezrobociu i najniższych zarobkach. Fundusze strukturalne pojawiły się później – od 1964 roku wspierały rolnictwo, a od połowy lat 70. zaczął działać Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego. W kolejnych traktatach polityka regionalna stała się priorytetem zmieniającej się Wspólnoty, przekształconej w końcu w Unię Europejską. Na poszczególne regiony szły olbrzymie środki – najpierw rzeczywiście wspomagające najbardziej opóźnione w rozwoju obszary (co po rozszerzeniu UE o kraje Europy Centralnej stało się jeszcze bardziej widoczne), z czasem jednak finansujące projekty, które trudno nazwać inwestycją w realny rozwój (środki można uzyskać na cele, które są zgodne z priorytetami wyznaczonymi w Brukseli, co nie zawsze przekłada się na rzeczywiste potrzeby).

Problem okazał się jeszcze większy, gdy okazało się, że polityka regionalna, wsparta setkami miliardów euro, nie tylko nie zmniejszyła różnic w rozwoju poszczególnych regionów, ale w niektórych przypadkach doprowadziła wręcz do zahamowania koniecznych reform państwa (szczególnie patologicznym przykładem jest tutaj Grecja) oraz zaniedbań w podnoszeniu konkurencyjności gospodarek. W efekcie największe inwestycje światowych i bardziej lokalnych koncernów były i są nadal lokowane w najbogatszych regionach, które stały się jeszcze bogatsze dzięki funduszom przeznaczonym na… wyrównanie poziomu rozwoju. Zamiast zatem skutecznie niwelować różnice między regionami poprzez inwestycje w projekty, które przyciągałyby inwestorów, fundusze w wielu przypadkach (nie wszystkich, oczywiście) zostały przeznaczone na kosmetyczne i wizerunkowe zmiany, które może i poprawiają samopoczucie mieszkańców, ale niekoniecznie dają zastrzyk konieczny do rozwoju.

Jak to się ma do separatyzmów? Nie jest odkryciem stwierdzenie, że najsilniejsze ruchy separatystyczne rozwijają się nie tylko w silnych tożsamościowo regionach (owszem, również wspieranych przez programy unijne), ale przede wszystkim w regionach najbogatszych, które zaczynają dążyć do samodzielności budżetowej (większej niż daje im autonomia). Poza ideologią i poczuciem tożsamości jest w tym także chęć oddzielenia się od biedniejszych regionów, które są częścią tego samego państwa. Katalonia, poza wszystkimi czynnikami narodowościowymi, tożsamościowymi, jest przykładem tego, że w miarę rosnącej zamożności regionu – nierównego w stosunku do reszty kraju – dążenie albo do autonomii (to już Katalończycy mieli), albo do niepodległości jest skutkiem prowadzenia takiej długofalowej, nie do końca przemyślanej polityki regionalnej. Chyba że właśnie jest to polityka dobrze przemyślana i obliczona właśnie na taki skutek... Ale wtedy to już temat na osobny komentarz.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny