Nowy numer 13/2024 Archiwum

Aby doktryna nie była jak kamień

Adhortacja Amoris laetitia pisana przez Papieża jezuitę nie jest wykładem doktryny tylko przede wszystkim jest zachętą do towarzyszenia ludziom - mówi o. Wojciech Giertych OP, teolog Domu Papieskiego.

Radio Watykańskie (RW): Ojciec Święty Franciszek właśnie ogłosił posynodalną adhortację apostolską Amoris laetitia. Jak należy czytać to przesłanie?

O. Wojciech Giertych (WG): Na pierwszy rzut oka ten obszerny tekst wydaje się być przegadany. Dlaczego adhortacja jest tak długa? Czy nie można było powiedzieć tego wszystkiego prościej, króciej, jaśniej? Tak jest, ponieważ adhortacja Papieża Franciszka ma swój styl. I ten nietypowy gatunek literacki domaga się specyficznego sposobu recepcji, na który być może nie jesteśmy przygotowani.

RW: To znaczy, że trzeba zacząć lekturę tego tekstu mając w głowie jakieś uprzednie założenia?

WG: Niezupełnie. Nie chodzi tu o jakieś uprzednie założenie deformujące nasze odczytanie tego tekstu, tylko chodzi o to, byśmy byli gotowi przyjąć specyfikę tego przesłania. Sposób, w jaki Papież się wypowiada jest różny od tego, do czego przyzwyczailiśmy się czytając papieskie encykliki i dlatego trzeba to sobie wyraźne uświadomić już na wstępie lektury tej adhortacji.

Sposób wypowiadania się Papieża wynika zapewne z jego osobistego doświadczenia duszpasterskiego i punktu obserwacji. Każdy Papież ma jakąś swoją historię. Teraz, kiedy papieżami na nowo są przedstawiciele różnych narodów, ich odczytanie Kościoła i bardzo osobista droga życiowa rozszerzają perspektywę poza horyzont włoski. Św. Jan Paweł II też był dla niektórych ludzi trudny do zrozumienia. Mówili o nim, że był zbyt polski i zastanawiano się na ile rozumiał daleki świat. Papież Franciszek ma za sobą życie w Argentynie i jest naznaczony doświadczeniem tego lokalnego Kościoła.

Uświadomienie sobie tego może nam pomóc we właściwej interpretacji tej najnowszej adhortacji. Ważne jest, abyśmy czytając ją pozwolili się dotknąć przekazanym słowem, a może nawet jeszcze bardziej postawą Papieża i byśmy nie oczekiwali od niej tego, czego tam nie ma, tego, co nie jest jej zamierzeniem.

RW: A więc dokładniej, o co chodzi?

WG: Papież Franciszek, zwłaszcza na wstępie, szereg razy wypowiada się jakby krytycznie o „doktrynie”, czy też raczej o „postawie doktrynerskiej”. Mówi, że nie należy przerabiać doktryny na kamienie, które następnie będzie się rzucać w innych. Jest to wyraźne echo słów Chrystusa: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem!” (J 8,7). Nie oznacza to, że Papież kwestionuje czy odrzuca odwieczną naukę Kościoła, ale zwraca uwagę na to, jak my się do niej odnosimy, jak ją traktujemy.

Wydaję mi się, że poza oczywistym ewangelicznym odniesieniem odgrywają tu także rolę własne wspomnienia Papieża, które można porównać z tym, co znali jego poprzednicy. Bł. Paweł VI i św. Jan Paweł II byli samoukami. Ani jeden ani drugi nie przeszedł przez normalne seminarium duchowne. Oni obaj z różnych racji sami przygotowywali się do kapłaństwa i sami uczyli się nauki Kościoła. I ta filozoficzna i teologiczna nauka ich zafascynowała. Oni sami szukali prawdy, chcieli do niej dociec i rozumieli jej sens.

Doświadczenie Papieża Benedykta XVI było inne. On studiował w normalnym seminarium duchownym i następnie został skierowany na dalsze studia uniwersyteckie. Był dobrym i inteligentnym studentem, który miał szczęście mieć znakomitych profesorów. Systematycznie i gruntownie poznawał doktrynę Kościoła.

Wygląda na to, że Jorge Bergoglio miał inne doświadczenie. On chyba nie miał fascynujących profesorów. Lata studiów nie dały mu intelektualnej radości. Przeszedł przez nie w ramach przygotowania do kapłaństwa, ale nie rozwinęły one jego intelektualnej ciekawości. Ta jego droga też jest doświadczeniem Kościoła. Jest wielu księży, może bardzo wielu, którzy podobnie wspominają swoje studia jako nudne, zbyt abstrakcyjne, niewiele przystające do życia. Fakt, iż studia teologiczne u niejednego rodzą takie wspomnienie jest jakimś wyzwaniem dla Kościoła. Prawdy wiary oraz teologię, która jest myśleniem wewnątrz wiary, należy tak poznawać i przekazywać, aby cały ten intelektualny wysiłek karmił wiarę! Chodzi o to, by nauczanie, oparte na Objawieniu i rozpracowane przez wielkich myślicieli Kościoła trzymało człowieka i kierowało ku życiodajnej prawdzie. Ale niestety, nie każdemu było dane doświadczyć dobrej formacji teologicznej. I to trzeba powiedzieć nie tylko o tych, którzy odbywali swą zasadniczą formację kapłańską w latach posoborowych, gdy odnowa Kościoła czasem kluczyła i błądziła. Odnowa była konieczna, ponieważ i wcześniejsza formacja intelektualna też miała swoje braki, i nie każdego potrafiła zapalić.

Pozwolę sobie zrobić tutaj pewne porównanie z myślą marksistowską. Starsi pamiętają czasy, kiedy w Polsce powszechnie narzucano ideologię materializmu dialektycznego. Marksiści twierdzili, że decydująca jest „baza” materialna, przez co rozumieli ekonomiczną produkcję, a wszystko inne, co jest ponad tym, określali, jako idealistyczną „nadbudowę”, traktując nauki, religię, kulturę, wszystko razem, jako pewną ideologiczną doczepkę czy teorię, która, jak uważali, w gruncie rzeczy jest mało ważna, a nawet może nierealna, nieprawdziwa. W tym marksistowskim założeniu nie było szacunku dla ludzkiego umysłu i jego zdolności do poznania prawdy. Materialiści, pomimo faktu, iż nazywali swe podejście „światopoglądem naukowym”, sączyli sceptycyzm poznawczy i moralny relatywizm.

Papież Franciszek oczywiście nie jest materialistą i nawet sprzeciwiał się latynoamerykańskim kierunkom myśli teologicznej, w których próbowano mariażu Ewangelii z marksizmem. Papież nie jest zwolennikiem takiej „teologii wyzwolenia”, ale w jego podejściu możemy zauważyć pewną analogię z tym kierunkiem. Dla Papieża najważniejszy jest konkretny człowiek. Ważny jest dla niego kontakt z żywą osobą, z człowiekiem, takim, jaki on jest, ze swymi ranami, grzechami, biedą, pogubieniem, ignorancją i niedouczeniem. Papież podkreśla, że człowieka trzeba spotykać tam, gdzie on jest. To wydaje się być pierwszoplanowe. I to jest jakby ta „baza”. Natomiast nauczanie Kościoła, w opisie Papieża zdaje się być jakby doczepką. Nie oznacza to, że ono jest nieważne, ale ono musi służyć życiu, w ostateczności życiu nadprzyrodzonemu, które rozwija się w duszy człowieka wierzącego.

W kontakcie duszpasterskim, ksiądz zawsze spotyka się z konkretnym człowiekiem, a nie z samą ideą. I Papież to ciągle przypomina.

RW: Czy to znaczy, że należy marginalizować doktrynę?

WG: Bynajmniej. Nauka Kościoła jest niezwykle ważna. Ale też rodzi się pytanie jak ją przyjmujemy i wyjaśniamy? Czy rzeczywiście tłumaczymy jej wewnętrzny sens i ukazujemy jej wartość?

Zresztą trzeba ciągle pamiętać, że najważniejsze jest zaprzyjaźnienie się z Chrystusem. To z tego spotkania, które się dokonuje przez wiarę, nadzieję i miłość, a więc przez modlitwę i przez sakramenty, wynika w ramach duszpasterskiej posługi spotkanie z wiernymi. Duszpasterz służy Kościołowi ze względu na Chrystusa, któremu zawierzył. A Chrystus jest wcielonym Słowem Ojca. On jest drogą do Ojca, prawdą, i życiem. Dlatego poznanie objawionej Prawdy, zastanawianie się nad jej sensem i jej dokładne przekazywanie jest niezwykle istotne w życiu Kościoła, ale w praktycznych kontaktach z ludźmi, spotkanie z człowiekiem, stojącym tu i teraz, jawi się, jako bezpośrednio oczywiste. Kochamy ludzi ze względu na Boga, a nie tylko jakiś duchowy wymiar w ludziach. A jeśli ten drugi człowiek jest głodny, biedny, bezradny, to najpierw trzeba się o niego zatroszczyć, nakarmić go. Miłość Boża przynagla nas do służby konkretnemu człowiekowi.

Jest jeszcze drugi moment, który wydaję mi się ważny w perspektywie Papieża Franciszka. W Ameryce łacińskiej, w odróżnieniu od krajów anglosaskich o tradycji protestanckiej, czy krajów laickich, cała ludność generalnie utożsamia się automatycznie z Kościołem katolickim. Jest w tym podobieństwo ze społeczeństwem polskim, które zakłada, że jest katolickie i dlatego nie za bardzo się troszczy o swą tożsamość katolicką, bo to przychodzi niejako spontanicznie z otaczającej kultury, skutkiem czego niewielu zastanawia się nad koniecznością zawalczenia o swą wiarę i jej pogłębienia. W masowym, nieelitarnym katolicyzmie, gdzie duszpasterstwo jest również przede wszystkim masowe, ludzie zazwyczaj nie kwestionują doktryny. Akceptują ją, ale i też zbytnio się nią nie przejmują.

« 1 2 »

Zapisane na później

Pobieranie listy