Nowy numer 17/2024 Archiwum

Pamięć o Markowej

To zadziwiające, ile państwo polskie potrzebowało czasu, aby uczcić rodzinę Ulmów z Markowej i wielu podobnych.

W obecności Prezydenta RP w Markowej k. Łańcuta 17 marca otwarte zostało muzeum Polaków Ratujących Żydów. Główną osią ekspozycji są dzieje rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów oraz sześciorga ich dzieci, a także dwóch żydowskich rodzin Szall i Goldman, ( łącznie 8 osób) które Ulmowie ukrywali przez blisko dwa lata. Świat ich zawalił się, kiedy o świcie 24 marca 1944 r. pod dom Ulmów, położony na skraju Markowej podjechało komando, składające się z pięciu niemieckich żandarmów oraz czterech polskich granatowych policjantów. Ci ostatni nie brali udziału w mordzie, ale otaczali dom, aby nikt nie zdołał uciec.

Najpierw zastrzeleni zostali Żydzi, później Ulmowie. Na końcu zabito wszystkie ich dzieci. Wiktoria była w ostatnim miesiącu ciąży. Później okazało się, że podczas egzekucji zaczęła rodzić swe siódme dziecko. Świadkami zbrodni było czterech polskich furmanów, którym Niemcy rozkazali, aby zawieźli ich z Łańcuta do Markowej. Ulmowie za przechowywanie Żydów nie brali pieniędzy. Jedna z żydowskich ofiar miała przy sobie złote precjoza, co wskazuje na to, że nie przekazała ich gospodarzom.

Ulmowie byli gorliwymi katolikami. W znalezionym później w ich domu Piśmie Świętym jest podkreślony fragment przypowieści o  Miłosiernym Samarytaninie i być może to jest odpowiedź na pytanie o motywy, dla których ukrywali Żydów. Trwa ich proces beatyfikacyjny.  

Zbrodnia miała zastraszyć mieszkańców Markowej. Dlatego Niemcy wymordowali rodzinę Ulmów z ostentacją, na oczach polskich świadków, aby innym opowiedzieli, co czeka tych, którzy pomagają Żydom. Jednak społeczności Markowej Niemcom nie udało się zastraszyć. Wojnę przeżyło tam 21 Żydów. Nie znane są losy trzech niemieckich żandarmów, uczestników zbrodni : Michaela Dziewulskiego, Ericha Wilde oraz Gustawa Unbehenda. Więcej wiemy o organizatorze mordu, dowódcy posterunku żandarmerii w Łańcucie por. Eilercie Diekenie. Wrócił do Niemiec i w amerykańskiej strefie okupacyjnej został poddany półrocznej kwarantannie, po czym został przyjęty do pracy w policji. Karierę zakończył jako inspektor w Essen. Zapewne nikt nie zadawał mu kłopotliwych pytań, czym zajmował się podczas służby w Generalnej Guberni. Może do dzisiaj jego rodzina przechowuje precjoza i sprzęty zabrane z domu Ulmów ?

Dieken formalnie nie był nazistą, gdyż nie należał do NSDAP.  Po prostu solidny niemiecki policjant, który służbę rozpoczął przed wojną, a po wojnie ją kontynuował. Republika Federalna Niemiec bardzo długo nie chciała pytać swoich urzędników, czym się zajmowali podczas wojny. Mniej szczęścia miał żandarm Joseph Kokkot, Niemiec sudecki. Na rozkaz Diekena zastrzelił trójkę dzieci Ulmów.  Zbrodnia w Markowej nie była jedyną w jakiej uczestniczył. Po wojnie  wrócił do Czechosłowacji. Został przypadkowo rozpoznany w 1957 r. a rok później przekazany polskim sądom. Otrzymał karę śmierci, ale Rada Państwa zastosowała wobec niego prawo łaski, zamieniając wyrok na długoletnie więzienie. Zmarł w więzieniu w Raciborzu w 1980 r.

Najmniej szczęścia miał Włodzimierz Leś, posterunkowy granatowej policji z Łańcuta. Z pochodzenia Ukrainiec. Według ustaleń polskiego podziemia nie tylko był członkiem komanda śmierci w Markowej, ale także zadenuncjował Ulmów. Wcześniej przez jakiś czas ukrywał rodzinę Szallów. Robił to dla zysku. Płacili mu i przekazali część majątku. Gdy ryzyko zdemaskowania zwiększyło się, przegnał ich, a wówczas schronili się u Ulmów. Później jednak Leś obawiał się, że Żydzi upomną się o majątek. Poszedł więc do Diekena, aby zrobił z nimi porządek, a przy okazji także z Ulmami.  We wrześniu 1944 r. z wyroku polskiego państwa podziemnego został zastrzelony.

Takich, jak Ulmowie było więcej. Na ścianie pamięci Muzeum utrwalono nazwiska 1056 osób z Podkarpacia, które w sposób udokumentowany pomagały Żydom podczas II wojny światowej. Nie jest to lista pełna. Co najmniej 151 spośród nich Niemcy zamordowali. Muzeum w Markowej powstało dzięki decyzji sejmiku województwa podkarpackiego i  dokumentuje jedynie dzieje regionu. Niedawno otrzymało status ogólnopolski i jego ekspozycja będzie przebudowana w taki sposób, aby uhonorować także Polaków z innych regionów, ratujących Żydów.  Wszystko to są jednak działania spóźnione i niepełne. Trudno zrozumieć, dlaczego w Warszawie nie powstało takie muzeum, skoro jak obliczają historycy, nawet milion Polaków mogło być zaangażowanych w ratowanie Żydów.  Nie została nawet rozpoczęta budowa pomnika Polaków Ratujących Żydów, który ma stanąć na Placu Grzybowskim w Warszawie, chociaż konkurs na projekt został rozstrzygnięty. Muzeum w Markowej powinno być ważnym znakiem w pejzażu polskiej pamięci, ale nie jedynym. Potrzebuje dopełnienia w warstwie symbolicznej, naukowej oraz w postaci dzieł kultury masowej. To ważne zadanie, gdyż im dalej od wojny, tym prawda o zbrodniach nie tylko zaciera się, ale jest także intensywnie fałszowana.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego