Ujawniając publicznie swój homoseksualizm ks. prał Krzysztof Charamsa chce wywrzeć wpływ na obradujący w Watykanie Synod Biskupów w kwestii stosunku Kościoła do osób homoseksualnych, lecz jego działania przyniosą odwrotny efekt - przypuszczają kardynałowie, pytani przez włoskie dzienniki o sprawę coming outu polskiego duchownego z Kongregacji Nauki Wiary. Zarzucają mu też, że wprowadza zamieszanie w dusze wiernych i że poszukuje „samorozgrzeszenia”.
Były przewodniczący Włoskiej Konferencji Biskupiej, kard. Camillo Ruini powiedział, że coming out ks. Charamsy, choć sprawił mu ból, nie zaskoczył go, szczególnie ze względu na moment, jaki duchowny wybrał. Nie sądzi jednak, by mógł on mieć jakikolwiek „istotny wpływ” na obrady Synodu Biskupów nt. rodziny.
Odnosząc się do słów ks. Charamsy, że jedyna propozycja Kościoła dla wierzących gejów, jaką jest abstynencja seksualna, „jest nieludzka”, długoletni wikariusz papieski dla diecezji rzymskiej wyznał, że sam jako ksiądz jest od ponad 60 lat zobowiązany do takiej wstrzemięźliwości i nie czuje się z tego powodu „odczłowieczonym”, ani też pozbawionym miłości, „która jest czymś znacznie większym niż korzystanie z seksualności”.
Komentując słynną wypowiedź Franciszka: „Kim jestem, by sądzić homoseksualistę, który szuka Boga?”, włoski kardynał zauważył, że są to najbardziej opacznie rozumiane słowa papieża. - Chodzi o przykazanie ewangeliczne - „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” - które powinniśmy wcielać w życie w stosunku do wszystkich, oczywiście także do homoseksualistów, a domaga się ono od nas szacunku i miłości wobec wszystkich. Ale papież Franciszek wielokrotnie jasno i negatywnie wypowiadał się o małżeństwie osób tej samej płci - przypomniał kard. Ruini.
Pytany o istnienie „gejowskiego lobby” na szczytach władzy kościelnej, 84-letni purpurat przyznał, że istnieje wiele plotek na ten temat. - Jeśli są prawdziwe, byłoby to smutne i trzeba by zrobić z tym porządek - zaznaczył hierarcha.
Z kolei były prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. José Saraiva Martins uważa, że outing ks. prałata Charamsy jest „problemem dotyczącym pojedynczej osoby”, dlatego „wywoływanie takiej wrzawy medialnej jest ewidentnie błędne i szkodliwe”. Jasne jest dla niego, że polski duchowny wybrał dzień przed rozpoczęciem obrad Synodu o rodzinie, aby „wzmocnić efekt swoich rewelacji”. Taki sposób działania jednak „wywołuje poważne zamieszanie w sumieniach ludzi wierzących”.
- Charamsa jest teologiem i od wielu lat pracuje w Kongregacji Nauki Wiary, więc powinien dobrze wiedzieć, że nauczanie Kościoła jest jasne. Łamanie norm jest problemem indywidualnej odpowiedzialności. Pismo Święte i nauczanie moralne Kościoła są jednoznaczne. Nie można bawić się słowami w poszukiwaniu samorozgrzeszenia. Tak jak w konfesjonale. Każdy powinien dbać o własne sumienie. Wiedział o tym przed przyjęciem święceń. Jego wypowiedzi wywołują zamieszanie, a awantura w mediach jeszcze zwiększa szkody. Jest to przykra sytuacja, afera, która wybuchła kilka godzin przed historycznym wydarzeniem kościelnym. Ten sposób wypowiadania się kontrastuje ze służbą pełnioną w kurii rzymskiej i stoi w sprzeczności z moralną dyscypliną i nauczaniem Kościoła - wskazał portugalski purpurat.
Jego zdaniem roztropność w sposobie działania i wypowiadania się są tym bardziej konieczne, gdy zajmuje się stanowiska wymagające odpowiedniego postępowania i zachowania. - Również robienie spektaklu z ujawnienia swej kondycji było błędem, który tylko wzmaga zamieszanie. Jeśli chciał zwrócić uwagę Synodu na problem homoseksualny, wybrał najbardziej błędny sposób działania. Popadanie w skrajność wypowiedzi nt. swych osobistych problemów przynosi odwrotny efekt w stosunku do duszpasterskiej troski i pięknej atmosfery dialogu, jakiej za papieża Franciszka doświadczamy w tym nadzwyczajnym czasie łaski dla Kościoła - stwierdził kard. Saraiva Martins.
Na wywieranie przez ks. Charamsę „niewłaściwej presji medialnej” w przeddzień Synodu zwraca uwagę także watykański kanonista, kard. Velasio de Paolis. Chwali on szybką reakcję Watykanu na „publiczny skandal”, jaki sprawił prał. Charamsa, łamiąc celibat, który przyrzekał w dniu przyjęcia święceń kapłańskich. Wyjaśnił, że do kapłaństwa wymagana jest dojrzałość „nie tylko seksualna, ale także uczuciowa” i Kościół powinien dokonywać „bardziej poważnego rozeznania” kandydatów. Przypomniał dokument Kongregacji Wychowania Katolickiego z 2005 r., znowelizowany w 2008 r., stanowiący, że nie należy święcić osoby, która ma trudności z zachowaniem celibatu, przeżywając go jako obowiązek tak trudny, że niszczy równowagę uczuciową i relacyjną.
Wskazał jednocześnie, że to nie sama skłonność seksualna jest grzechem, ale praktykowanie homoseksualizmu, i to ono wyklucza z kapłaństwa, podobnie jak brak wstrzemięźliwości seksualnej u heteroseksualnego kandydata. - Ksiądz powinien zawsze działać in persona Christi, a aby tak było, musi przyswoić sobie czystość seksualną, a także uczuciową. Powołaniem księdza jest być ojcem powierzonej mu wspólnoty, a nieporządkowanie seksualne mu w tym nie pomaga - podkreślił włoski purpurat. Dodał też, że „nikt nikomu nie każe zostać księdzem”.
Natomiast przeor wspólnoty monastycznej z Bose, o. Enzo Bianchi wyraził opinię, że „nieszczęsne wystąpienie publiczne prezbitera, który oświadcza, że żyje w związku homoseksualnym i dzieli życie z partnerem” można uznać za „prowokację” wobec Synodu i spokojnego przebiegu jego prac. Trudno bowiem, by ta „zaprogramowana operacja medialna” pomogła jego uczestnikom w dyskusjach. Nie skorzystają też na niej „osoby, które przeżywają trudną sytuację wierzących, utrzymujących relacje uczuciowe typu homoseksualnego”.
- Pomimo niezaprzeczalnych uprzedzeń części kościelnego świata wobec osób o orientacji homoseksualnej, w rzeczywistości jest to brak odpowiedzialności ze strony kogoś, kto jak ten prezbiter podejmuje celibat, a później domaga się życia w związku z inną osobą, bez względu na jej płeć; jest to wybór stojący w oczywistej sprzeczności ze zobowiązaniem podjętym w wolności wobec Pana i wspólnoty chrześcijańskiej - ocenia zakonnik.