Nowy numer 13/2024 Archiwum

Jaka wstrętna homokatastrofa

Wyrok Sądu Najwyższego USA w sprawie "homomałżeństw", który przeszedł w Polsce bez większego echa, to katastrofa dla całej cywilizacji zachodniej.

Wczorajsze orzeczenie stwierdza, że Konstytucja USA gwarantuje niezbywalne prawo do zawarcia "małżeństwa" z osobą tej samej płci. Tym samym władze poszczególnych stanów nie mogą wprowadzić do swego prawa zapisów, uznających, że małżeństwo to wyłącznie związek kobiety i mężczyzny. Wyrok - tak jak się spodziewano - zapadł minimalną większością głosów 5:4.

Obrońcy rodziny, nie tylko w USA, są zdruzgotani. Cóż, homoseksualizm jako zjawisko nie jest niczym nowym, podobnie jak związki homoseksualne. Bywały one nawet instytucjonalizowane przez ustawy tego czy owego kraju. Jednak generalne uznanie, że istnieje prawo do „homomałżeństwa” i to przez kreujące standardy najpotężniejsze państwo świata - to już coś więcej. To cios w fundamenty całej cywilizacji zachodniej. Cios w rodzinę, porównywalny z ciosem w prawo do życia, zadanym przez sławetne orzeczenie Sądu Najwyższego USA z 1973 r. , w którym zabicie dziecka nienarodzonego na życzenie matki zostało podniesione do rangi prawa konstytucyjnego (Roe v. Wade).

Przeanalizujmy wczorajsze orzeczenie w sprawie Obergefell v. Hodges.

Jaka była jego podstawa prawna? To XIV Poprawka do Konstytucji USA. Oto jej brzmienie: „Żaden stan nie może wydawać ani stosować ustaw, które by ograniczały prawa i wolności obywateli Stanów Zjednoczonych. Nie może też żaden stan pozbawić kogoś życia, wolności lub mienia bez prawidłowego wymiaru sprawiedliwości ani odmówić komukolwiek na swoim obszarze równej ochrony prawa.”

Gdzie tu jest mowa o „homomałżeństwach”? Nigdzie!

W takiej sytuacji sędziowie powinni co najwyżej uznać, że prawo federalne nie narzuca poszczególnym stanom żadnych wymagań co do uznawania bądź nieuznawania „małżeństw” osób tej samej płci. Tak się jednak nie stało.

Mieliśmy do czynienia z podręcznikowym przykładem tzw. aktywizmu sędziowskiego. Jego zwolennicy posiłkują się groźną koncepcją "żywej konstytucji". Przyjmuje ona, że przepisy konstytucyjne nie mają jednego, stałego znaczenia, ale że zmienia się ono pod wpływem kontekstu społecznego, nowych nurtów itp. Czyli - mówiąc brutalnie - zależy od ideologicznego widzimisię sędziów sądów konstytucyjnych.

Jeśli komuś się zdaje, że koloryzuję z tym „widzimisię”, to niech przeczyta fragment uzasadnienia wczorajszego wyroku. Jego zwolennicy stwierdzili w nim, że prawo do małżeństwa nie bierze się tylko z dawnych źródeł, ale i ze współczesnego „lepszego rozumienia” („better informed understanding”) wolności konstytucyjnych.

Znany z ciętego języka sędzia Antonin Scalia w swym zdaniu odrębnym napisał wprost, że doszło do sędziowskiego puczu bez cienia prawnego wyjaśnienia, w jaki sposób XIV Poprawka odnosi się do „małżeństw” jednopłciowych. Język większości Scalia opisał jako pochodzący z aforyzmów, które można znaleźć w ciasteczkach z wróżbami.

Inni niezgadzający się z orzeczeniem sędziowie - John Roberts (prezes SN USA), Clarence Thomas i Samuel Alito - w zdaniach odrębnych przestrzegali, że opinia większości fałszuje Konstytucję, zagraża wolności religijnej oraz instytucji małżeństwa, nawet tym kształcie, w jakim zostało ono zdefinowane we wczorajszym wyroku.

- Jest uderzające, jak wiele z rozumowania większości dałoby się zastosować, by uzasadnić (istnienie) prawa podstawowego do wielożeństwa - zauważył sędzia Roberts.

Samuel Alito dodał, że większość SN oparła się na idei romantycznej miłości. - Takie rozumienie małżeństwa, które skupia się niemal wyłącznie na szczęściu osób, które postanowiły się pobrać, jest dziś podzielane przez wielu ludzi, ale nie jest to rozumienie tradycyjne. Przez tysiąclecia małżeństwo było nierozerwalnie związane z czymś, co mogą zapewnić tylko osoby różnych płci - z prokreacją - stwierdził sędzia Alito.

Krytycy orzeczenia zwracają uwagę, że ignoruje ono precedens z 1972 r. Wyrok w sprawie Baker v. Nelson stanowił bowiem, że nie istnieje konstytucyjne prawo do homoseksualnych „małżeństw”.

Ponadto niektórzy kwestionują ważność tegorocznego orzeczenia, utrzymując, że dwie z sędziów, którzy poparli „homomałżeństwa” powinny się wykluczyć z orzekania w tej sprawie. Ruth Bader Ginsburg oraz Elena Kagan udzielały bowiem „homoślubów”, co, wedle opinii krytyków, było prawdopodobnie złamaniem sędziowskiej etyki i okolicznością stawiającą pod znakiem zapytania ich bezstronność. A gdyby Ginsburg i Kagan nie głosowały, wyrok byłby całkowicie przeciwny i zapadłby głosami 4:3.

W USA spory konstytucyjne rozstrzyga Sąd Najwyższy, w Polsce - Trybunał Konstytucyjny. Już teraz większość stanowią w nim sędziowie wybrani za rządów koalicji PO-PSL. Pozwólmy skręcającej ostatnio w lewo Platformie Obywatelskiej zmienić ustawę o TK w taki sposób, by obecny Sejm mógł do niego wprowadzić boczną furtką dwóch nowych sędziów, a kto wie, jakich wyroków doczekamy się w sprawach homozwiązków, homoadopcji, aborcji czy eutanazji.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała

Redaktor serwisu internetowego gosc.pl

Dziennikarz, z wykształcenia prawnik, były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 r. pracuje w „Gościu Niedzielnym”. Jego obszar specjalizacji to problemy z pogranicza prawa i bioetyki. Autor reportaży o doświadczeniach religijnych.

Kontakt:
jaroslaw.dudala@gosc.pl
Więcej artykułów Jarosława Dudały