Nowy numer 17/2024 Archiwum

Czekali na śmierć, mieli nadzieję na życie

Na duchu podtrzymywała nas chęć życia, a wyzwolenie było nadzieją na życie; w upamiętnieniu ofiar Holokaustu nie chodzi o złożenie kwiatów i zapalenie zniczy, ale o to, by świat skutecznie zapobiegał obecnemu ludobójstwu - mówią b. więźniowie Auschwitz.

We wtorek mija 70. rocznica wyzwolenia KL Auschwitz.

"Wyzwolenie było dla nas nadzieją na życie" - podkreślił w rozmowie z PAP Henryk Duszyk, który do Auschwitz II-Birkenau trafił w sierpniu 1944 r. z Warszawy. Miał 8 lat. W styczniu 1945 r. był zbyt słaby, by iść o własnych siłach w ewakuacyjnym Marszu Śmierci. Niemcy go zostawili. "18 stycznia nastąpił wymarsz więźniów z Birkenau. Likwidowano obóz. Niemcy zrobili selekcję. Wyłonili mnie i m.in. takiego małego chłopca o nazwisku Królik. W sumie było nas osiemnastu słabych, małych. W szeregu poszliśmy do lagru cygańskiego i tam doczekaliśmy nadejścia frontu" - wspominał Duszyk.

27 stycznia panował duży mróz. Dzieci nie mogły zasnąć w obawie przed zamarznięciem. "Cały czas staraliśmy się chodzić. Nie mieliśmy przecież odpowiednich ubrań" - powiedział PAP Duszyk. Drzwi baraku się rozchyliły i stanęło w nich dwóch ludzi ubranych na biało, z karabinami. To byli sowieccy zwiadowcy. "Byłem pierwszy przy bramie wyjściowej. Jeden z nich pyta mnie: +szto ty?+. Odpowiedziałem, że jestem więźniem. Popatrzył na mnie, wyjął dwie konserwy i podał. Ten drugi dał mi kilka kostek cukru. Trzymałem wtedy za rękę małego chłopczyka. Miał może z 6 lat. Matka się z nim rozłączyła i został z nami. Dałem mu cukier. Konserwy zjedliśmy wszyscy" - wspominał Duszyk moment wyzwolenia.

B. więźniarka Auschwitz Lidia Maksymowicz trafiła tam wraz z matką, gdy miała ponad trzy lata. Nazywała się Ludmiła Boczarowa. Był grudzień 1943 r. Niemcy deportowali je z Mińska na Białorusi. Były to represje za akcje partyzanckie. W latach 1943-1944 z rejonu Mińska i Witebska przywieziono do obozu ok. 6 tys. osób. "Byłam dzieckiem, które najdłużej żyło w Auschwitz. Raz wpadłam w ręce Mengelego. Pomimo sędziwego wieku do dziś mam na ciele ślady po jego zastrzykach i szczepionkach. Później - gdy po 17 latach spotkałam mamę - mówiła mi, że zabierano mnie na blok doświadczalny. Wspominała, że pewnego dnia nie mogła mnie poznać wśród grupy dzieci. Byłam przezroczysta jak szkło" - powiedziała PAP.

Maksymowicz została w obozie aż do wkroczenia Armii Czerwonej. Warunki w dziecięcym baraku były straszne. Mróz przekraczał 20 stopni. "Pamiętam, że weszli do dziecięcego baraku żołnierze w zupełnie innych mundurach. Mieli czerwoną gwiazdkę na czapkach. My, dzieci, siedziałyśmy wystraszone na pryczach i patrzyliśmy na nich. Atmosfera strachu bardzo szybko się rozładowała, bo dostaliśmy od nich ludzkie jedzenie. Smak pajdy chleba z margaryną i kubek gorącej kawy z mlekiem zapamiętałam na całe życie" - wspominała.

B. więzień obozu, prof. Zbigniew Kączkowski wspominał, że w lipcu 1944 r. zaplanowano ucieczkę w grupie więźniów ciągnących tzw. rolwagę. Miał w niej uczestniczyć także Józef Cyrankiewicz. "Przypadkowo skontaktowała się ze mną podziemna organizacja, w której był Józef Cyrankiewicz, późniejszy premier PRL. Problem polegał na tym, że był w grupie więźniów objętych ścisłym zakazem wychodzenia do pracy poza teren obozu. Więźniowie ci mieli tzw. +czerwony punkt+ na ubraniu. Miałem go wyprowadzić z obozu z grupą ciągnącą tzw. rolwagę, czyli duży wóz do transportu towarów" - wspominał.

W ustalonym dniu, 27 lipca 1944 roku, Cyrankiewicz jednak nie przyszedł. "Postanowiłem, że mimo to ucieknę sam. Wydostałem się z obozu i korzystając z nieuwagi pilnujących nas esesmanów ukryłem się na poddaszu zewnętrznej stołówki dla esesmanów. Zbiegł ze mną rtm. Jerzy Sokołowski +Mira+, oficer AK i +cichociemny+. Kilka kilometrów od obozu, w miejscowości Grojec wydał nas w ręce Niemców nieletni volksdeutsch. Za wydanie nas Niemcy wręczyli mu paczkę landrynek" - powiedział PAP Kączkowski.

« 1 2 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama