W ciągu kilku dni, za jednym zamachem, polskie Ministerstwo Zdrowia wyszło przed unijny szereg, wprowadziło tylnymi drzwiami rodzaj aborcji oraz wystąpiło przeciwko interesom polskich kobiet.
O tzw. pigułce „dzień po”, nazywanej też antykoncepcją postkoitalną, awaryjną czy tabletką „ostatniej szansy” – zrobiło się w ostatnich dniach głośno. Wszystko za sprawą Komisji Europejskiej, która pastylkę o wdzięcznej nazwie ellaOne, dopuściła do sprzedaży w krajach Unii bez recepty. Jednocześnie dodając, że nie jest to obowiązek krajów członkowskich, więc każdy kraj może w tym przypadku zadecydować samodzielnie. Wobec takiego stwierdzenia, wiceminister zdrowia Sławomir Neumann, najpierw uznał, że Polska pozostanie przy sprzedaży tabletek na receptę, by po kilku dniach zmienić zdanie i stwierdzić, że do likwidacji recept jesteśmy zobligowani nieznoszącym sprzeciwu prawem unijnym. Czym grozi dopuszczenie do sprzedaży bez żadnych ograniczeń specyfiku, który nie tylko „bezpiecznym lekiem” nie jest, lecz jego przyjmowanie może zagrażać zdrowiu kobiety oraz (w przypadku zapłodnienia), niszczy nowe życie? Czy wprowadzenie takiego rozwiązania jest „tylko” wypełnieniem (najprawdopodobniej nieistniejącej) woli unijnej? A może raczej to niebezpieczny w skutkach przyczynek do daleko idących zmian w społeczeństwie, postrzeganiu rodzicielstwa, kobiecości i odpowiedzialności?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska