Nowy numer 11/2024 Archiwum

Jego muzyka to moje życie

Z Marią Skrzek i jej synem Józefem o kochaniu, jednej nocy w szpitalu i cudach.

Barbra Gruszka-Zych: Józef, śpiewasz, że z miłości jesteś.
Józef Skrzek: Przyjąłem sobie ten cytat z piosenki, bo pięknie jest być z miłości, czuć się kochanym. Od kiedy mój tata Ludwik zmarł 2 stycznia 1970 r., mama wychowywała naszą trójkę sama. Została wierna dzieciom, ale też i jemu. Powiem szczerze, że była bardzo ładną kobietą i miała wielu adoratorów, o czym nie mówi, bo jest skromna. To jest niesamowite, jak jej miłość, przetworzona na konkretną pomoc, do dzisiaj nas podtrzymuje. Dlatego zawsze mówię – w tym całym ułożeniu rodowym postać mamy znajduje się na szczycie.

Maria Skrzek: Mój mąż Ludwik był bardzo dobry. Poświęcił się dla rodziny. Żeby ją utrzymać, całe dnie spędzał w pracy. Był sztygarem i dodatkowo, żeby zarobić więcej – ratownikiem górniczym, i to go zgubiło. Kiedy była akcja ratownicza, to zaraz musiał zjeżdżać na dół i któregoś razu zatruł się gazem. Dużo wtedy przeżyłam. Po jego śmierci myślałam, że już ze mną koniec. (płacze, wycierając oczy chusteczką)

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy