Nowy numer 15/2024 Archiwum

Tupolew a boeing

Ja wiem, że to dwie różne katastrofy. Ale dysproporcja w zaangażowaniu świata i polskich władz w ich wyjaśnienie jest porażająca.

Tak, wiem, że w przypadku boeinga nad Ukrainą sprawa jest prostsza: wiemy, że na pewno doszło do zbrodni. W przypadku Smoleńska takiej pewności nie mamy – tak jak nie mamy pewności, że do zbrodni na pewno nie doszło. A dlaczego pewności nie mamy, to wszyscy wiemy. I żadne najwyższe stanowiska w UE nie uchronią naszych trampkowych kacyków przed pytaniem historii: dlaczego pozwoliliście, by dowody rzeczowe i śledztwo w tej sprawie pozostało w rękach rodziny KGB, która rządzi na Kremlu?

Ale to rozdzieranie szat jest już, mimo wszystko, passé. Trudno, Smoleńsk przegraliśmy. Wtedy nikt nie domagał się międzynarodowej komisji śledczej lub choćby technicznej, chociaż zginął prezydent kraju członkowskiego NATO i UE, prezydent i elita „najtańszego sojusznika USA”.

Tym bardziej boli, gdy dzisiaj Amerykanie mówią, że znają dokładny przebieg katastrofy malezyjskiego boeinga. Zdjęcia satelitarne i dane wywiadowcze pozwalają im na precyzyjne odtworzenie każdej sekundy planowania i samego momentu zestrzelenia. Nie żebym pomniejszał tragedię tych ofiar i ich rodzin. W prostym odruchu powstaje tylko pytanie, czy podobnej dokładnej wiedzy nasi „sojusznicy” nie mieli również w przypadku polskiego tupolewa?

Idźmy dalej: Brytyjczycy i Holendrzy. Premier David Cameron poinformował na Twitterze, że na prośbę Holandii brytyjscy eksperci zajmą się odzyskiwaniem danych z czarnych skrzynek malezyjskiego boeinga. OK, na pokładzie boeinga byli głównie Holendrzy. Ale spójrzmy, jak wielka jest ich determinacja, by sprawę wyjaśnić. I jak ogromne jest wsparcie sojuszników.

Gdzie była Europa i USA, gdy ciała polskiej elity leżały w smoleńskim błocie? Gdzie byli natowscy dowódcy, gdy trupy generałów jednego z krajów członkowskich były ograbiane przez miejscowych sowieckich meneli? Ja wiem, że nie leżeli tam Holendrzy ani Amerykanie. I ja wiem, że ostatecznie pytanie należy skierować do naszych trampkowych kacyków, dlaczego nie zwrócili się z prośbą o pomoc w śledztwie do kogokolwiek na tym „gwarantującym nam bezpieczeństwo zachodnim świecie”. Wiem też, że wtedy Zachód żył jeszcze iluzją nowoczesnej Rosji, a nawet w Polsce patrzenie Putinowi na ręce było traktowane jako wyraz rusofobii. Wiem, że dzisiaj jesteśmy po Majdanie, Krymie i w czasie wojny na wschodzie Ukrainy. Ale mimo wszystko ta dysproporcja w podejściu świata do obu katastrof jest porażająca.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny