Po hucznych obchodach „25-lecia wolności” przyszła pora na huczną nagonkę na tych, którzy z wolności ośmielają się skorzystać.
09.06.2014 19:32 GOSC.PL
W rolach głównych: lekarze, którzy podpisali „Deklarację wiary” (to znaczy ci, którzy mają czelność korzystać z klauzuli sumienia), rozhisteryzowane histerią obrońców „tolerancji” media, oburzone „środowisko lekarskie” (w sensie: ci, co podpisali, środowiskiem nie są), a w ostatnich dniach również: prof. Bogdan Chazan, dziennikarze dwóch tygodniowych tabloidów (dawniej zwanych tygodnikami opinii), minister zdrowia Bartosz Arłukowicz i wreszcie polscy biskupi. Zestaw, trzeba przyznać, gorący. A wszystko z powodu niewinnej, jak by się zdawało, deklaracji wielu lekarzy, którzy ośmielili się oświadczyć, że prawo Boże stoi wyżej od prawa ludzkiego, choćby i takiego przegłosowanego przez posłów z metryką chrztu i z kilkoma audiencjami u papieża na koncie.
Ponieważ atak na „zbiorowisko” lekarzy nie jest zbyt efektowny, trzeba było trafić jedną, wyrazistą ofiarę. Nadawał się do tego znakomicie prof. Bogdan Chazan, dyrektor Szpitala Świętej Rodziny w Warszawie. Szpitala, w którym gdy zaczynał dyrektorowanie 10 lat temu, rodziło się ok. 1400 dzieci rocznie, a w którym dzisiaj przychodzi na świat trzykrotnie więcej nowych przyszłych płatników ZUS.
Opisana w dzisiejszym „Wprost” historia wystarczyła ministrowi zdrowia Bartoszowi Arłukowiczowi, żeby skierować sprawę „do wyjaśnienia” przez Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Naczelnej Izby Lekarskiej. Krótko mówiąc, lekarz z ogromnym autorytetem wśród pacjentów ma się stawić na dywanik z powodu pomylenia przez chwilowo trzymającego fotelik ministra przysięgi Hipokratesa z przysięgą wierności klubowi partyjnemu i absurdalnemu prawu.
Sam oskarżony profesor jeszcze dziś wydał oświadczenie: „Nie jest prawdą, że pacjentka przechodziła serię badań i sztucznie przedłużałem moment postawienia diagnozy. Odpowiedź na prośbę pacjentki w sprawie dokonania aborcji przekazałem Jej następnego dnia”. A teraz zdanie, w którym przyznaje, że nie zrobił tego, co – zdaniem ministra i „środowiska lekarskiego” – nakazuje mu prawo: „Nie skierowałem pacjentki do innego lekarza w celu wykonania aborcji, ponieważ uważam, że oznaczałoby to uczestniczenie w procedurze aborcji”, napisał zgodnie z logiką profesor. „Poza tym nie znam lekarza, który by się tym zajmował”, dodaje, zapewne wywołując jeszcze większą furię obrońców wolności.
Dobrze się stało, że w tej atmosferze nagonki głos zabrali natychmiast (co nie jest regułą) także polscy biskupi. Najtrafniejsze wydają się te słowa z oświadczenia zespołu Episkopatu do spraw duszpasterstwa służby zdrowia i chorych: „Nie należy więc tworzyć fałszywego obrazu zachowań ludzi wierzących, opisując ich działania w kategoriach kryminalnych, gdy tymczasem sami stają się ofiarami gry interesów".
Pewne jest to, że burza będzie miała swój ciąg dalszy. Lekarze z sumieniem zbyt mocno ubodli sumienia „środowiska” i wspierających je „ośrodków wolności”.
Jacek Dziedzina