(Prze)twory. Domowy sposób na zawekowanie w małych słoiczkach tego, co najlepsze. Na długą i często trudną zimę dorosłości.
Do manufaktury rodzinnej, zwanej robieniem zapasów, trzeba dojrzeć. Długo wydaje się to głupawe, niepotrzebne. Ostatecznie w XXI w. nie musimy, jak nasze prababki i ciotki, ślęczeć godzinami nad garem, by uwarzyć pięć słoików dżemu jagodowego, mus jabłkowy czy ukisić litry ogórków. W sklepach jest przecież wszystko. A gdy się dobrze przeliczy zmarnowany na zrobienie przetworów czas, doda do tego ceny warzyw czy owoców, słoików oraz zużytej energii, to można dojść do wniosku, że własnoręczna produkcja przetworów nie opłaca się. Tym bardziej że jeśli ma się babcię, ciocię czy matkę nadal hołdującą pradawnemu, przedzimowemu zajęciu, możemy być pewni: przetwory same do nas przybędą. W dużej ilości. Ale jakoś to się tak dziwnie składa, że prędzej czy później nawet najbardziej zatwardziałe przeciwniczki „babrania się” przy domowych zapasach zmieniają nastawienie. I jesienną porą nastawiają, co się da: a to powidła śliwkowe, a to sałatkę z cukinii i papryki. Bądź też własnoręcznie, dziwiąc się osobistej przemianie, zakręcają kolejne słoiki swojskiego soku. W tym roku wśród koleżanek bliższych i dalszych istny słoikowy szał. Nie wiedzieć, czy po prostu (jak zaawansowane wiekiem śliwki na dżem) dojrzałyśmy do produkcji przetworów, nie wiedzieć, czy to swoista moda, lub też (jak żartują niektóre panie) efekt medialnie zapowiedzianej zimy stulecia. Ostatecznie przecież, gdy zasypie i zawieje, dobrze mieć w spiżarni wszystko, co potrzeba.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska