W sobotę 5 października w Modenie prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato ogłosił błogosławionym Rolanda Riviego. Był on klerykiem pochodzącym z tych stron, zamordowanym pod koniec wojny przez partyzantów komunistycznych, gdy miał zaledwie 14 lat.
Roland (Rolando) Rivi urodził się 7 stycznia 1931 w rodzinie wiejskiej w San Valentino (gmina Castellarano, prowincja Reggio Emilia w północnych Włoszech). Był dzieckiem inteligentnym i żywym, a przy tym bardzo pobożnym. Dużą rolę w jego wychowaniu, a zwłaszcza w rozbudzeniu w nim powołania kapłańskiego, odegrał miejscowy proboszcz ks. Olinto Mazzocchini. Chłopiec widział go często klęczącego oraz odmawiającego różaniec i brewiarz, toteż już w wieku 5 lat służył do mszy, a mając ładny głos i słuch, szybko zaczął śpiewać pieśni kościelne. Nieco później nauczył się grać na organach, towarzysząc w ten sposób chórowi, w którym śpiewał jego ojciec.
W tym też czasie, pod koniec lat trzydziestych wybuchła II wojna światowa i proboszcz zachęcał wszystkich, a zwłaszcza dzieci, do modlitw o pokój. Na wiosnę 1942, zasięgnąwszy jego rady i po długiej modlitwie 11-letni Roland oznajmił rodzinie, że zamierza zostać księdzem. Rodzice nie sprzeciwiali się i w październiku tegoż roku chłopiec wstąpił do niższego seminarium duchownego w Maroli, przywdziewając wkrótce sutannę, jak to było wówczas w zwyczaju. Wyróżniał się tam pobożnością i gorliwością w nauce oraz mocnym trwaniem w powołaniu i pragnieniu zostania kapłanem, i to misjonarzem.
Gdy rok szkolny dobiegł końca, wrócił w strony rodzinne, aby spotkać się nie tylko z rodziną, ale także ze swym proboszczem, którego ogromnie cenił. Codziennie służył mu do mszy, po czym razem z nim adorował Najświętszy Sakrament, odmawiał różaniec lub odprawiał Drogę Krzyżową. Był bardzo przywiązany do sutanny, której nie zdejmował nawet w domu. Potem wrócił do seminarium, ale nie dane mu już było dokończyć nauki. Latem 1944, gdy klerycy rozjechali się do domów, do ich placówki wkroczyli Niemcy. Chłopiec wrócił do domu, ale nadal czuł się seminarzystą, codziennie służył do mszy, spędzał wiele godzin na modlitwie, adoracji, czytaniu dobrych książek i nauce przedmiotów seminaryjnych.
W wielu częściach Włoch, zwłaszcza na północy, panował wówczas klimat podejrzliwości, a nawet wrogości wobec Kościoła katolickiego, któremu zarzucano m.in. współpracę z reżymem faszystowskim, nawet z hitlerowcami. Celowali w tym lewicowi, głównie komunistyczni, partyzanci, którzy nie kryli swej nienawiści do „klechów”. Mimo coraz większego zagrożenia Roland nie przestał nosić sutanny, chociaż większość jego kolegów to zrobiło. Odpowiadał: „Uczę się jako ksiądz a strój jest oznaką, że należę do Jezusa”. Miał świadomość ryzyka, na jakie się narażał, ale trwał w swym postanowieniu.
10 kwietnia 1945 – był to wtorek po Wielkanocy – po mszy św. chłopiec wrócił do domu, po czym wziął książki i, jak to miał w zwyczaju, udał się do pobliskiego lasku, aby się uczyć. Był to – jak się okazało – jego ostatni kontakt z rodziną. Tam właśnie, wśród drzew, wpadł w ręce partyzantów, którzy zabrali go i przez 3 dni w okrutny sposób znęcali się nad nim: zdarli z niego sutannę i porwali ją na strzępy, bili go dotkliwie, a wreszcie zabili dwoma strzałami z broni palnej w głowę i w serce. Przed śmiercią 14-letni wówczas kleryk poprosił swych prześladowców, by pozwolili mu pomodlić się za rodziców i właśnie wtedy, gdy klęczał, został zamordowany 13 kwietnia 1945 w lesie koło Piane di Monchio.
Po zakończeniu wojny odnaleziono morderców i w 1951 sąd przysięgłych w Lucce skazał ich na śmierć za zabójstwo z premedytacją, a wyrok ten potwierdził w rok później trybunał odwoławczy we Florencji.