Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Matka Boża wyprosiła mi przeszczep

Kilka miesięcy przed maturą przypadkiem wykryto u mnie chorobę nerek. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta choroba tak bardzo wpłynie na moje życie.

Nawet spokojnie poszłam do szpitala na badania i leczenie, sądząc, że zaraz wrócę do domu i wszystko wróci do normy. W szpitalu pierwszy raz poczułam się chora – musiałam stosować specjalną dietę, miałam lekarstwa, po których nienaturalnie przytyłam i źle się czułam. Byłam w szpitalu ponad 3 tygodnie i wyszłam jak po jakiejś traumie – dotąd byłam zdrową, normalną dziewczyną, a teraz zaczęła się w moim życiu choroba, której nie da się wyleczyć. Moja choroba bardzo uderzyła w moją rodzinę, zwłaszcza Rodziców, których to wszystko bardzo zamartwiło. To był dla mnie ciężki czas. Dalej musiałam stosować dietę i czułam się bardzo źle po lekarstwach, od których później dostałam chwilową cukrzycę i inne dolegliwości. Lekarstwa nie poskutkowały, stan nerek się pogarszał. Dzięki Panu Bogu w ogóle zdałam maturę, bo to było w moim stanie trudne. Rodzice zabierali mnie do różnych lekarzy, byliśmy też u zakonnic leczących ziołami, niestety nic nie pomagało. W szpitalu lekarze kazali przygotowywać się do dializ, które były jedyną oprócz przeszczepu możliwością leczenia. Miałam 19 lat i czułam się w już w tym wieku jak starszy człowiek. Bardzo mnie to martwiło, załamywało. Nie chciałam nawet myśleć o dializach – to było dla mnie coś strasznego, koniec normalności, przegrana bitwa o zdrowie.

Na szczęście wtedy „przypadkiem” znalazłam w gazecie artykuł o młodych osobach cierpiących na moją chorobę i link do forum – zobaczyłam, że jest wiele osób w mojej sytuacji, mogłam poczytać ich posty, wiele się dowiedzieć, bardzo mi to pomogło. Myślę, że Pan Bóg pozwolił mi znaleźć to forum. Trwały wtedy wakacje, ale były one smutne dla naszej rodziny z powodu moich ciągle pogarszających się wyników. Odstawiono mi nie skutkujące lekarstwa i znów zaczęłam się czuć dobrze, jak przed chorobą. Choroba nerek do pewnego momentu w ogóle nie daje objawów i nie chciałam uwierzyć, że jestem taka chora. Zaczęłam studia w rodzinnym mieście, ale cały czas zamartwiałam się, co teraz ze mną będzie. Wyniki się pogarszały, zbliżały się do mnie dializy i nie miałam ratunku. W naszym mieście dla pacjentów dostępne były tylko hemodializy, które trwają po kilka godzin i przeprowadzane są w szpitalu. Konieczność zrobienia przetoki, ograniczenie wypijanych płynów, ciągłe jeżdżenie do szpitala – to była wtedy dla mnie straszliwa perspektywa. (Broń Boże, nie chcę nikogo zniechęcać do dializ, ponieważ jest to zabieg ratujący życie, zresztą to nic strasznego i na dializach normalnie się żyje, po prostu wtedy miałam takie złe nastawienie do tego wszystkiego – i kiedy lekarz tak stwierdzi – trzeba dializy rozpocząć.) Wtedy dalej szukaliśmy z rodziną lekarza z nadzieja, że może inny lekarz znajdzie lekarstwo na moją chorobę. Jeździliśmy do różnych miast, niestety, wszyscy lekarze mówili to samo.

Dzięki Panu Bogu jeden z lekarzy skierował nas do szpitala klinicznego w jednym z dużych miast w Polsce, gdzie prowadzono tzw. dializy otrzewnowe, które wykonuje się w domu. Te dializy pozwalały na więcej normalności i dziękuję Panu Bogu, że mnie tam pokierował. Z rozpoczęciem tych dializ był u mnie problem, ponieważ specjalny cewnik potrzebny do ich wykonywania, zakładany laparoskopowo. U mnie po krótkim czasie zagiął się gdzieś w brzuchu i nie było możliwości, żeby wykonywać dializy, które z powodu złych wyników musiały się już na stałe rozpocząć. Musiałam jednak wtedy rozpocząć na szybko hemodializy, których tak nie chciałam. Z zagiętym w brzuchu cewnikiem, pomimo prób lekarzy, nic nie dało się zrobić. Lekarze planowali usunąć go i za kilka miesięcy na nowo próbować go zakładać. Byłam załamana – tyle trudów i cierpienia miało iść na marne i wszystko czekało na mnie od nowa, nikt nie potrafił pomóc. Całą moja rodzina przez cały czas się za mnie modliła – również wtedy bardzo, ja też się modliłam, do Pana Boga, do Matki Boskiej, do bł. Jana Pawła II, do innych Świętych. Za dzień czy dwa lekarze przeprowadzili jeszcze jedną ostatnią próbę drożności cewnika przed usuwaniem go – cewnik ruszył bez żadnej pomocy. Myślę, że to był cud. Rozpoczęłam dializy otrzewnowe. Dzięki Bogu wszystko szło zgodnie z planami lekarzy, moje zdrowie było na jakiś czas ustabilizowane, chociaż dializy również wprowadziły wiele zmian w życiu naszej rodziny. Początki dializ były trudne, ale dzięki Panu Bogu przez cały okres dializ otrzewnowych – ponad 3 lata – ani raz nie dostałam zakażenia otrzewnej, co zdarza się osobom dializowanym tym sposobem i co powoduje konieczność leżenia w szpitalu itp. Dziękuję Panu Bogu za to, że u mnie wszystko przebiegało dobrze.

Jeszcze w czasie, gdy cewnik nie działał, gdy siedziałam na hemodializie, dostałam prezent od Pana Boga – zadzwoniła do mnie jakaś pani, pytając, czy wykonuję tłumaczenia (bo jestem nauczycielką angielskiego z zawodu), odpowiedziałam, że tak i dostałam od niej fajne, całkowicie niespodziewane zlecenie, które bardzo mnie ucieszyło – mogłam je wykonać po opuszczeniu szpitala. Ta pani cały czas zwracała się do mnie przez telefon „Joasiu”, a mam na imię Weronika. Kiedy jej to wyjaśniłam, zdziwiła się, twierdząc, że „Dorota powiedziała jej, że mam na imię Joasia”. Ja zapytałam ją, jaka Dorota (bo nie znałam żadnej Doroty!) A ona odparła, że „ta Dorota, z tego a tego miasta, która dała jej numer do mnie i powiedziała, że zrobię jej tłumaczenia”. Jestem pewna, że ta pani chciała zadzwonić do kogoś innego, ale „przypadkiem” zadzwoniła do mnie i ten prezent od Pana Boga bardzo mnie ucieszył w tej mojej smutnej sytuacji.

Wracając do głównego wątku – zaczęłam dializy otrzewnowe w domu. Niestety, dializy te stopniowo stawały się u mnie nieskuteczne, tak czasem bywa i w końcu, po ponad 3 latach, musiałam przejść na hemodializy, wykonywane w przyszpitalnej stacji dializ w moim mieście. Wtedy byłam już na 4. roku studiów, które cały czas przebiegały na dializach. Martwiłam się i smutno było mi, że wielu znajomych ze studiów spokojnie cieszy się młodością, studiami, niektórzy się zaręczali, znajdywali pracę, a ja żyłam od jednej wizyty w poradni do następnej i cieszyłam się, że nie muszę iść leżeć do szpitala. Chciałam też znaleźć pracę, jak wielu znajomych, ale hemodializy miałam w poniedziałki, środy i piątki wieczorami, licząc z dojazdem od 17 do 23 byłam zajęta, do tego źle się czułam po dializie i rano następnego dnia. Wiedziałam, że to bardzo utrudniałoby pracę. Wysłałam kilkadziesiąt CV, nie wspominając w nich o chorobie, ale i tak nie dostałam żadnego odzewu, poza jedną osobą - pewnego razu zadzwoniła jakaś pani, mówiąc, że poszukuje osoby do pracy, ale „niestety tylko” we wtorki i czwartki popołudniami. Nie mogłam w to uwierzyć. Pan Bóg pozwolił mi dostać pracę w moim zawodzie, dostosowaną idealnie do tego, kiedy mogłam pracować, między dializami, kiedy czułam się dobrze. Później „przypadkiem” zauważyłam, że w drodze do tej pracy mijam kościół i zawsze kiedy mogłam zaczęłam tam wstępować na chwilkę na trwającą tam Adorację Najświętszego Sakramentu i na wieczorne Msze Św. To jest dla mnie wielkie błogosławieństwo.

W okresie dializ z rodziną dowiedzieliśmy się też, że w naszym mieście co miesiąc odbywają się Msze Św z modlitwą o uzdrowienie i zaczęliśmy na nie chodzić. Jesteśmy rodziną katolicką, wierzącą i praktykującą, ale wcześniej nie wiedziałam, że są takie Msze - uzdrowieniowe. Były one wspaniałe. Żywa, charyzmatyczna modlitwa uwielbienia, proroctwa, które nieraz przemawiały wprost do mojej aktualnej sytuacji, chociaż żadna z osób tam mnie nie znała, a na Mszach były tłumy ludzi. Bardzo chciałam zacząć chodzić na spotkania modlitewne wspólnoty, która prowadziła te Msze, ale uniemożliwiały mi to odbywające się w tym samym czasie dializy. Ciężko znosiłam hemodializy, było mi duszno, źle się czułam. Mogłam wcześniej zdecydować się na przeszczep, ale bałam się następnych zmian, operacji. Przez cały ten czas dializ mój kochany Tata woził mnie na dializy i z powrotem, daleko, chociaż sam wracał zmęczony z pracy wieczorami. Kochana Mama i rodzeństwo wraz z Tatą bardzo się o mnie zmartwiali, pomagali mi we wszystkim, modlili się za mnie.

Wreszcie miałam przed sobą ostatnie badanie potrzebne do wpisania na listę osób czekających na przeszczep. Trzeba było na to badanie pojechać kilkadziesiąt kilometrów do kliniki. Pojechałam jak zwykle z Tatą i mieliśmy po drodze straszny wypadek – tir niechcący zahaczył nas i zaczął pchać przed sobą jadąc z wielką prędkością, był od naszego auta o tyle większy, że w ogóle nie zauważył, że nas pcha. Potem prędkość wyrzuciła nas na drugi pas ruchu dwupasmówki, inny tir ledwo ominął nas bokiem, bo inaczej wjechałby w nas pełną prędkością – gdyby to wydarzyło się na innym odcinku drogi, parę metrów wcześniej – nie miałby gdzie zjechać. I DZIĘKI PANU BOGU nic nam się nie stało! Tata bardzo dobrze wyprowadził auto, ale wierzę, że to Pan Bóg nad nami czuwał i nas ocalił. Nasze auto było tylko trochę pogięte. Nawet policja dziwiła się, że dzięki Bogu tylko tyle się stało z takiego czegoś. Potem pojechaliśmy naszym autem na to ostatnie badanie do przeszczepu i szczęśliwie wróciliśmy nim do domu. Chwała i dzięki Panu Bogu! To był 26 października 2010.

Któregoś dnia moja siostra znalazła informacje o Nowennie Pompejańskiej i zaczęłam ją odmawiać, odmawiała ją również moja Mama i inni członkowie rodziny. Ciężko wtedy znosiłam dializy i bardzo czekałam na przeszczep, ale trzeba czekać aż znajdzie się odpowiedni dawca. Nowenna Pompejańska trwa 54 dni. W 51 dniu jej odmawiania dostałam wezwanie na przeszczep. Jestem przekonana, że to Matka Boska wyprosiła mi ten przeszczep. Wcześniej tego lata odwiedziliśmy Ją na Jasnej Górze i też Ją o to prosiliśmy. Bardzo Jej dziękuję za tę wielką łaskę, jaką mi dała. Kiedy zadzwonił telefon z wezwaniem na przeszczep, trzeba było zaraz jechać. Bardzo się cieszyłam, ale też wiadomo – bałam operacji. O 7 rano, na chwilę przed tym jak siostry zawiozły mnie na salę operacyjną, na moją salę wszedł Ksiądz kapelan z Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie i przyjęłam Komunię Świętą. Pan Jezus był ze mną w czasie operacji przeszczepu. Chociaż początki były trudne, bo musiałam spędzić prawie 6 tygodni w szpitalu, przez cały czas, codziennie do nas, osób po przeszczepie przychodził Ksiądz kapelan z Panem Jezusem, tym samym, którego odwiedzałam zawsze, idąc do pracy. W końcu zostałam szczęśliwie wypuszczona do domu – 26 października 2011 roku, dokładnie rok po tym wypadku – i jak potem przeczytałam - jest to Światowy Dzień Donacji i Transplantacji.

To było niesamowite, Pan Bóg nad nami czuwa, opiekuje się nami, nie ma przypadków. Dzięki Panu Bogu jestem teraz już prawie 2 lata po przeszczepie i wszystko jest dobrze. Proszę Was serdecznie, pomódlcie się za Duszę Dawcy nerki, który zmarł 16 września 2011 roku oraz za Jego rodzinę. Teraz już nie potrzebuję dializ i żyję normalnie. Doświadczyłam również potęgi działania Mszy Świętej – miałam pewien problem z przeszczepioną nerką, który trwał kilka miesięcy i przeminął w dniu, w którym odprawiona została za mnie Msza Święta w tej intencji. Pan Bóg znów pozwolił mi znaleźć pracę idealną dla mnie – w domu, przez Internet, w której mogę robić to, co lubię i która nie obciążała mnie w okresie powrotu do formy po przeszczepie. Dzięki Panu Bogu życie naszej rodziny uspokoiło się po tych trudnych latach mojej choroby, proszę Pana Boga, żeby zawsze już było dobrze. Zaczęłam chodzić na spotkania wspólnoty, w których nie mogłam brać udziału, kiedy byłam na dializach i wstąpiłam do tej wspólnoty, z czego bardzo się cieszę. Widzę realne działanie Pana Boga w moim życiu – w odpowiadających temu co akurat przeżywam cytatach z Pisma Świętego, które „przypadkiem” napotykam, w wydarzeniach i sytuacjach w moim życiu, w ludziach, których spotykam i w wielu innych rzeczach. Serdecznie dziękuję Panu Bogu za wszystko, powierzam Mu wszystkie sprawy i wiem, że wszystko będzie dobrze.

Wiem, że Jezus się o mnie troszczy, o wszystkich nas się troszczy, kocha nas, szuka nas, czeka na nas i ma dla każdego z nas wspaniały plan. Jest dobry. Naprawdę jest obecny w Najświętszym Sakramencie, słucha nas i obficie nam błogosławi, daje nam życie w obfitości. Poprośmy Go, żebyśmy mogli Go znaleźć. Pragnijmy spotkania z Nim. Na spotkaniu wspólnoty osoba prowadząca modlitwę powiedziała, że wszyscy jesteśmy dziś w kościele, bo Jezus nas tu zaprosił. Jeśli czujemy myśl, żeby pójść do kościoła, może to jest zaproszenie kierowane do nas. Idźmy na Mszę Świętą nie tylko w niedzielę, ale też w tygodniu kiedy mamy taką możliwość; odwiedźmy Pana Jezusa na Adoracji Najświętszego Sakramentu, bo On tam na nas czeka osobiście i zna nas po imieniu, chce z każdym z nas nawiązać osobistą relację. Kiedyś, w opisie jednego z objawień w Medjugorie przeczytałam, że Matka Boska mówiła “Msza Święta jest centrum waszego życia, jeśli jutro mielibyście zrobić wybór czy przyjść do mnie czy na Msze Świętą, idźcie na Mszę Świętą” – Matka Boska mówi, żeby iść na Mszę zamiast na spotkanie z Nią, kiedy trwa Jej objawienie. Msza jest taka ważna i cenna. Kiedy nieraz łapię się na tym, że w wolnej chwili, będąc na mieście, nie chce mi się wejść na chwilkę adoracji albo na Mszę Świętą w tygodniu, bo mam ochotę iść na zakupy – z takiego błahego powodu – wtedy przypominam sobie o tych słowach Matki Bożej.

Proszę o modlitwę za mnie, moją rodzinę, ŚP Dawcę nerki i Jego rodzinę. Bóg zapłać.

Pozdrawiam serdecznie,

Weronika

 

"Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie." Jr 29,11

« 1 »
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy