O. Mądel opowiedział mediom rzeczy intymne. To może coś wyjaśniać. Ale być może wyjaśnia więcej, niż on sam przypuszcza.
23.08.2013 17:27 GOSC.PL
O. Krzysztof Mądel podobno, wbrew wcześniejszym doniesieniom, nie dostał zakazu wypowiedzi w mediach. A szkoda, bo gdyby dostał, może by się zastosował, i milczałby tak samo, jak milczą jego przełożeni i większość współbraci z zakonu. Ale ponieważ mówi, i to udzielając wywiadu „Gazecie Wyborczej”, swój prywatny problem, a także problem „rodzinny”, wewnątrzzakonny, czyni własnością publiczną. W tej sytuacji wręcz zmusza odbiorców swoich słów, żeby zabrali głos na jego temat.
Dowiadujemy się zatem z jego – siłą rzeczy jednostronnej – relacji, że agresja, którą okazał współbratu, była wywołana wspomnieniami z dzieciństwa, gdy, jak twierdzi, był molestowany przez proboszcza. Dowiadujemy się też, że wysyłano go na terapię, ponieważ miał ojca alkoholika. No i w ogóle widzimy, że mamy do czynienia z człowiekiem nadwrażliwym, który przerywa rozmowę z przełożonym z powodu ogarniającego go płaczu.
Aż mi wstyd, że piszę takie osobiste rzeczy, ale przecież nie ja je ujawniłem. To sam o. Krzysztof Mądel odprawia publiczną spowiedź, być może podświadomie oczekując, że społeczeństwo udzieli mu rozgrzeszenia. Do społeczeństwa zwracał się już przecież nieraz za pośrednictwem środków masowego przekazu, choć wówczas raczej jako autorytet niż penitent. Bo, jak napisali w środowej „Gazecie Krakowskiej” pod zdjęciem: „O. Krzysztof Mądel, jezuita, słynie z mądrych kazań i odważnych sądów o Kościele w mediach”.
Jeden z tych „odważnych sądów” miałem okazję usłyszeć z ekranu telewizora dobrych parę lat temu, gdy o. Mądel wypowiadał się o Ewie Kopacz. Było to po tym, gdy ówczesna minister zdrowia wskazała szpital, w którym zabito dziecko nieletniej „Agaty”. Powstał wówczas spór, czy w związku z tym Ewa Kopacz zaciągnęła ekskomunikę. O. Mądel powiedział wtedy, że pani Kopacz otrzyma nagrodę w niebie za wierne wykonywanie obowiązków ministra.
Może o. Mądel dziś by tego nie powiedział, nie wiem. Ale to, co mówił do niedawna, często bardzo się podobało salonowej publice. Takie rzeczy jak krytyka biskupów (np. abp. Hosera w kontekście ks. Lemańskiego), albo nazwanie ks. Franciszka Longchamps de Bérier (w związku z jego wypowiedzią o bruździe po in vitro) „habilitowanym nieukiem” – to jest to, co lewe tygryski lubią najbardziej. Dla nich takie kawałki, to głos „Kościoła otwartego”, to nadzieja na wsparcie ich w boju o laicyzację narodu przez „światłych duchownych”.
Teraz jednak widzimy innego o. Krzysztofa Mądla. To człowiek, który swoją agresję wymierzoną we współbrata tłumaczy złymi wspomnieniami z dzieciństwa. Może to i prawda – przecież tak się w człowieku rodzą kompleksy, i z tego powodu człowiek nieraz przez całe życie walczy z urojonym wrogiem, choć prawdziwy siedzi w nim samym. Jeśli jednak tak jest, to może również cała ta „odważna” publicystyka o. Mądla, wymierzona w Kościół, jest skutkiem tamtego zranienia? Dlaczego mam uważać, że o. Mądel reaguje nieprawidłowo gdy bije współbrata, a gdy pisze do „Wyborczej” o Kościele, wówczas wszystko jest w porządku?
Nie wiem o ojcu Krzysztofie wiele. Może ma wiele jasnych stron, może na co dzień jest dobrym kapłanem. Nie wiem, i dlatego wolałem milczeć. Skoro jednak sam o. Mądel nie milczy, zaś swą opowieść podaje mi za pośrednictwem gazety, która tak kocha Kościół jak wampir krew, musi się liczyć z tym, że nie wszystkich to zachwyci. Mnie nie zachwyca.
Przeczytaj informację "O. Mądel dodaje szczegóły, oskarżony odpowiada"
Franciszek Kucharczak