Słowa o "dotykowej bruździe" komentują chyba wszyscy. Ale czy wszyscy je przeczytali? Publikujemy kontrowersyjny fragment wywiadu, którego ks. Franciszek Longchamps de Berier udzielił tygodnikowi "Uważam Rze".
Ale przecież wielu bezpłodnym małżeństwom [in vitro] daje dziecko…
Tak, ale jakim kosztem i jakie dziecko? Dlaczego patrzymy na in vitro głównie z perspektywy rodziców, a rzadko z punktu widzenia tego dziecka, które przyjdzie na świat? To przecież nie jest przedmiot. My je wprawdzie wyprodukujemy, ale ono jest osobą. Jest podmiotem i spójrzmy na świat jego oczyma. Ja ono się będzie ustosunkowywało do tego, co się zdarzyło? Do tego, czym je obdarzymy?
A czym możemy je obdarzyć?
Na przykład możemy je narazić na poważne wady genetyczne – właśnie przez poczęcie w wyniku in vitro, a nie w naturalnym, ludzkim środowisku. Dopiero co byliśmy przy dyskusji o wadach genetycznych, które są przesłanką do aborcji. Do jej dopuszczalności. Przypomnijmy, że aborcja jest w Polsce zakazana, ale są trzy wyjątki: zagrożenie życia matki, ciąża z przestępstwa i wady genetyczne płodu. Tych drugich nie jest wiele, inaczej w przypadku tych ostatnich. W skrócie: dla dobra dziecka zabijmy je.
Jak to się ma do zapłodnienia pozaustrojowego?
Okazuje się, że są takie zespoły wad genetycznych, które wielokrotnie częściej występują u dzieci z in vitro niż u tych poczętych w sposób naturalny, zwłaszcza cztery takie zespoły: Pradera-Williego, Angelmana, Silvera-Russella oraz Wiedemanna. Dziecko z zespołem Pradera-Williego może mieć na przykład opóźnienie rozwoju mowy, małogłowie, charakterystyczne cechy morfologiczne twarzy. Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych. […]
Ale przecież wady genetyczne występują też u dzieci poczętych w sposób naturalny…
Oczywiście – i o tym mowa, znacznie rzadziej
Uważam Rze